„Jestem o północy w ciemnej kaplicy” [opowiadanie z elementami opisu przeżyć wewnętrznych]

    Droga wiła się przez las, to pnąc się, to opadając gwałtownie. Przez gęste, nieruchome liście lekko przeświecał księżyc, nie rozjaśniając jednak ani trochę ciemności nocy. Szliśmy tą drogą z Łukaszem i jego bratem już od godziny. Przygotowywaliśmy się do niej od dawna, a jednak zapomnieliśmy wziąć latarki. Mimo to nie wróciliśmy się do domu, z obawy że rodzice mogliby się obudzić i cała wyprawa spełzłaby na niczym. Brnęliśmy więc w ciemnościach, potykając się co jakiś czas o wystające korzenie.
Początkowo nie miałem w ogóle ochoty na tę nocną eskapadę, a teraz żałowałem jeszcze bardziej, że dałem się na nią namówić Łukaszowi. Co też przyszło mi do głowy?! Nie dość, że i tak już się poobijałem o korzenie, to las w nocy wygląda zupełnie inaczej niż w dzień. Pełno jest dziwnych cieni, a rozchodzące się głosy nocnych ptaków powiększają jeszcze uczucie niepokoju.
Wystarczająco straszny dla mnie był już sam las. Jednak myśl o tym, co jest celem naszej wędrówki, napawała mnie przerażeniem. Zdążaliśmy ku starej, opuszczonej kapliczce, zaszytej głęboko w lesie. Łukasz usłyszał o niej od starego chłopa, który opowiadał historie zasłyszane jeszcze od swojego dziadka. W kapliczce tej miały odbywać się w przeszłości różne pogańskie obrzędy, np. wywoływanie duchów. Jeżeli chociaż połowa tej historii, którą opowiedział chłop, miała okazać się prawdziwa, to było wystarczająco dużo powodów do strachu.
Nie szliśmy do kapliczki zupełnie bez powodu. Łukasz założył się z jednym ze swych szkolnych kolegów, że ten nie odważy się przyjść do kapliczki o północy. Stawką zakładu było dwadzieścia szklanych kulek, które służyły do różnych gier. Szliśmy teraz sprawdzić, czy kolega Łukasza faktycznie zjawi się w kapliczce.
Po upływie jeszcze mniej więcej pół godziny znaleźliśmy się przed malutką kapliczką, zbudowaną z próchniejącego już drewna. Różne zielska porastały ściany kapliczki do wysokości okien. Zerwał się mocniejszy wiatr i metalowe, malutkie drzwi zakołysały się na zawiasach.
– Chyba nie będziemy wchodzić do środka? – spytałem z nadzieją, jednak spojrzenie Łukasza pozbawiło mnie jej brutalnie.
Do północy pozostało jeszcze pięć minut. Łukasz stwierdził, że wykorzystamy ten czas na zwiedzenie kapliczki. Spojrzałem błagalnie na jego brata, ale ten nie wyglądał na szczególnie przestraszonego. W ogóle wyglądał tak, jakby nie wiedział, co się dookoła niego dzieje.
Zastanawiałem się, czy mimo wszystko nie zostać na zewnątrz. Jednak co by pomyślał o mnie Łukasz? Stałbym się w jego oczach tchórzem. Jestem pewien, że już niedługo w szkole wszyscy by opowiadali, jak najadłem się strachu w czasie wycieczki do lasu. Dlatego wszedłem w końcu do środka, choć przeczucie podpowiadało mi, że lepiej tego nie robić. Przecież mogły tam naprawdę być duchy! A z duchami nie ma żartów.
Kapliczka od wewnątrz zdawała się być nieco większa niż sugerowałby zewnętrzny wizerunek. Naprzeciwko wejścia leżały resztki małego ołtarzyka, a podłoga zawalona była butwiejącymi ławami. W momencie naszego wejścia przez wybite okno wyleciały z trzepotem nietoperze, które najwyraźniej przestraszyliśmy.
Rozejrzałem się po kapliczce nieco dokładniej. Odetchnąłem trochę z ulgą, ponieważ jak na razie nie zjawił się żaden duch o złowrogich wobec nas zamiarach.
Moja ulga była przedwczesna, jak się okazało już za chwilę. Ledwo zdążyłem się nieco uspokoić, gdy nagle rozległ się dźwięk, który przypominał tępy odgłos upadającego na ziemię worka mąki. Zanim zdołałem się nad tym zastanowić, kapliczkę rozświetlił snop światła. Z całą pewnością nie był to księżyc, wpadający przez okno! Chwilę później usłyszeliśmy tubalny głos:
– Wy, śmiałkowie, którzy wtargnęliście do naszej siedziby, wynoście się natychmiast lub będziecie gorzko żałować, że zachciało wam się nocnych spacerów…
Błyskawiczna ucieczka była najrozsądniejszym rozwiązaniem, jednak czułem, że nie mogę się poruszyć. Dostrzegłem tylko kątem oka, że Łukasz, nasz odważny przewodnik, nie czekał nawet chwili i rzucił się w kierunku drzwi. Jego brat jednak również pozostał na miejscu. Wyglądał nawet tak, jakby był tylko widzem w tej całej scenie, a nie jedną z głównych postaci.
Duchy, najwyraźniej niezadowolone, że wciąż jeszcze nie uciekamy, przeszły do kolejnego punktu programu. Za szczątków ołtarza wyłoniła się postać, strasznie szkaradna, i sunęła powoli ku nam, unosząc się nieco nad ziemią (tak mi się przynajmniej w tym momencie wydawało). Czas najwyższy było już opuścić tę kapliczkę, ale wciąż nie mogłem się poruszyć. Czułem, że zesztywniały mi wszystkie mięśnie, tylko zęby mi szczękały. Pomyślałem sobie: „opanuj się, pomyśl do trzech i uciekaj!”. Łatwo pomyśleć, trudniej wykonać. Jednak gdy duch był już tylko dwa metry przede mną, coś wreszcie się we mnie przełamało i odzyskałem władzę nad własnym ciałem. Obracałem się już ku drzwiom, by biec później najszybciej jak potrafię, gdy wtem brat Łukasza (który wciąż stał nieruchomo) zapytał cicho:
– Od kiedy to straszne duchy chodzą w tenisówkach?
Z początku nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Jednak mimo woli obróciłem na chwilę głowę. Rzeczywiście, duch wcale nie sunął nad ziemią, a do tego był w tenisówkach! W jednej chwili wszystko stało się dla mnie jasne. To kolega Łukasza, który przyjął zakład, postanowił sam sprawdzić odwagę Łukasza. Jak bardzo ucieszyłem się w tym momencie, że nie zdążyłem uciec, trudno opisać. Zaś Łukasz chyba nie pokaże się w najbliższym czasie w szkole ze wstydu, że uciekł przed tym, którego chciał nastraszyć… 


[ML]