„O niepokoju” Jan Twardowski [komentarz]

Czy nie niepokoją nas trochę słowa:

„Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto samego siebie, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26)?

Gdyby ktoś poświęcił sie Bogu dlatego, że miał okropnych rodziców, braci chuliganów, siostry piekielnice i zwariowaną ciotkę, nie byłoby to prawdziwe oddanie się Bogu, ale ucieczka i wygodnictwo. W języku polskim słowo „nienawiść” znaczy: nie kochać,  nie lubić, czuć do kogoś wstręt, odrazę, zaczaić się w ciemnej uliczce i wyskoczyć na niego jak pies bez kagańca. W języku hebrajskim „nienawidzić” nie przeciwstawiało się miłości. Nienawidzić znaczyło: z wielu miłości wybrać najważniejszą.

Pewien pan zakochał się kiedyś w dziewczynie. Poszedł do kwiaciarni i kazał jej przesyłać kwiaty w dzień i w nocy, co godzinę. Długo tak biedaczkę męczył, ale Panu Bogu nawet jednego goździka nie przesłał.

Miłość bożą wybiera się dlatego, by dzięki niej kochać ludzi.