„Pan Tadeusz” w rękach Skawińskiego [opis przeżycia wewnętrznego z zastosowaniem narracji pierwszoosobowej]

    Gdy rozpoczynałem pracę latarnika w Aspinwall, sądziłem, że wreszcie nadszedł kres mojej tułaczki. Przemierzyłem wszystkie chyba kontynenty, brałem udział w wielu wojnach, niejednego zajęcia się imałem. Czułem się zmęczony i potrzebowałem spokoju. Nie sądziłem, że jeszcze raz wyruszę w nieznane… A wszystko za sprawą książki.
Pewnego dnia, gdy łódź przywiozła jak zwykle zapasy wody i żywności, wśród pakunków znalazłem jedną jeszcze paczkę, owiniętą w płótno żeglarskie. Jakież było moje zdziwienie, gdy ją otworzyłem, a w środku ujrzałem polską książkę! Słyszałem kiedyś dawno o jej autorze, mówiło się już wtedy o nim, że jest wielkim poetą. Na okładce widniało: Adam Mickiewicz „Pan Tadeusz”.
Długą chwilę mi zajęło, zanim uzmysłowiłem sobie, że książka pochodzi od Polskiego Towarzystwa w New Yorku, któremu kiedyś wysłałem pół mojej pensji.
Przez kilkadziesiąt lat na obczyźnie tęsknota za krajem trochę przygasła. Wyblakły obrazy z dzieciństwa. Nigdy bym nie przypuszczał, że uczucia do kraju ojczystego mogą odżyć z taką siłą. A jednak…
Już przy pierwszych wersach poczułem, że coś mnie ściska w gardle, coś we mnie wzbiera z niepowstrzymaną siłą. Nawet gdybym zechciał, nie mógłbym wydobyć z siebie głosu; zdawało mi się, że litery poruszają się przed moimi oczami. Już pierwsze słowa sprawiły, żem przypomniał sobie, gdzie mój dom i ziemia. „Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił”. Ile to lat minęło, odkąd musiałem wyjechać z kraju? Wydawało mi się, że się z tym pogodziłem, że potrafię z tym żyć. Wystarczyło jednak, że ktoś wypowiedział słowa, przed którymi przez tyle lat się broniłem, aby uczucia wybuchły z nową siłą.
Jeszcze chwila i wzbierająca fala przerwała tamę. Przeżyłem w życiu wiele gorzkich rozczarowań, lecz nie zdarzyło mi się płakać. Teraz jednak nie mogłem się powstrzymać. Padłem na ziemię, a z moich oczu leciały łzy. Leżałem w piasku, łkając bezsilnie. Nie czułem jednak bólu po stracie. Przeciwnie, ogarnęło mnie niezwykłe szczęście, jakbym cudownym sposobem odzyskał swoją ojczyznę. Żadne uczucie goryczy czy szczęścia nie mogło równać się z miłością, jaka we mnie wybuchła.
Czytałem dalej, a przed moimi oczami przewijały się obrazy kraju lat dziecinnych. Pola, łąki, rodzinna wieś, chałupy z pozapalanymi światłami. Nie wszystko mogłem sobie przypomnieć, ale nagle znów poczułem się ułanem, stojącym na warcie. Chłodna noc, w oddali szumiący bór sosnowy …
Czytałem aż zapadł zmrok i litery zaczęły znikać w ciemnościach. Lecz ja leżałem, a pamięć przywodziła coraz to kolejne wspomnienia ojczystego kraju. Czułem się nieprzytomnie szczęśliwy; wzruszenie moje było tak silne, że zapomniałem zapalić latarnię, co mi się nigdy wcześniej nie zdarzyło… Na mieliźnie rozbił się statek, a to oznaczało koniec mojej pracy na wyspie. Płynę więc teraz do New Yorku. W ręku mam „Pana Tadeusza” – skarb dla mnie najcenniejszy; przyciskam go czasem do piersi, a wtedy wierzę, że może uda mi się jeszcze pewnego dnia zobaczyć rodzinne strony. 


[ML]