„Pokolenie” K.K. Baczyńskiego

  • Wiersz powstł w 1943 roku, w okresie „najczarniejszej” nocy wojennej.
  • Poeta zobrazował w wierszu świat w szczgólnym momencie historycznym.
  • Pierwsze strofy przedstawiają kontrast arkadyjskiej ziemi (dojrzała, pełna owoców) z wizją katastroficzną.
  • Arkadyjski świat zaburza apokaliptyczna wizja.
  • Świat zmienia się, a ludzi opanowuje strach, cierpienie, nienawiść.

  • Baczyński jest wyrazicielem uczuć swojego pokolenia.
  • To ludzie, których młodość przypadła na okres II wojny światowej.
  • Mówi „my”, co potwierdza, że opowiada w imieniu innych młodych.
  • Powtarza „nas nauczono”, co odnosi się do złych doświadczeń tego okresu.
  • Nie wskazuje jednak bezpośrednio sprawców zła.
  • Swą wypowiedzią wskazuje, że ówczesna młodzież jest stracona, przyszło jej doświadczyć jedynie cierpienia.
  • Pamięć w utworze obejmujw wojenne zbrodnie i wcześniejszy ład.
  • Istotna jest także obawa o to czy następne pokolenia zrozumieją ogrom zła i bolesne doświadczenia swoich poprzedników.

„Pokolenie” (Wiatr drzewa spienia)

Wiatr drzewa spienia. Ziemia dojrzała.
Kłosy brzuch ciężki w gorę unoszą
i tylko chmury – palcom czy włosom
podobne – suną drapieżnie w mrok.
Ziemia owoców pełna po brzegi
kipi sytością jak wielka misa.
Tylko ze świerków na polu zwisa
głowa obcięta strasząc jak krzyk.
Kwiaty to krople miodu – tryskają
ściśnięte ziemią, co tak nabrzmiała,
pod tym jak korzeń skręcone ciała,
żywcem wtłoczone pod ciemny strop.
Ogromne nieba suną z warkotem.
Ludzie w snach ciężkich jak w klatkach krzyczą.
Usta ściśnięte mamy, twarz wilczą,
czuwając w dzień, słuchając w noc.
Pod ziemią drżą strumyki – słychać –
Krew tak nabiera w żyłach milczenia,
ciągną korzenie krew, z liści pada
rosa czerwona. I przestrzeń wzdycha.
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
Któremu kości kijem złamano,
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble – krew.
Nas nauczono. Nie ma sumienia.
W jamach żyjemy strachem zaryci,
w grozie drążymy mroczne miłości,
własne posągi – źli troglodyci.
Nas nauczono. Nie ma miłości.
Jakże nam jeszcze uciekać w mrok
przed żaglem nozdrzy węszących nas,
przed siecią wzdętą kijów i rąk,
kiedy nie wrócą matki ni dzieci
w pustego serca rozpruty strąk.
Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,
żeby nie umrzeć rojąc to wszystko.
Wstajemy nocą. Ciemno jest, ślisko.
Szukamy serca – bierzemy w rękę,
nasłuchujemy: wygaśnie męka,
ale zostanie kamień – tak – głaz.
I tak staniemy na wozach, czołgach,
na samolotach, na rumowisku,
gdzie po nas wąż się ciszy przeczołga,
gdzie zimny potop omyje nas,
nie wiedząc: stoi czy płynie czas.
Jak obce miasta z głębin kopane,
popielejące ludzkie pokłady
na wznak leżące, stojące wzwyż,
nie wiedząc, czy my karty iliady
rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie,
czy nam postawią, z litości chociaż,
nad grobem krzyż.

22.07.1943