„Na krawędzi otchłani” – Bernard Minier

Otóż skończyłam i mogę opisać.

To 6 książka MIniera, którą czytałam. Poprzednie to seria o komisarzu Servazie, które podobały mi się zmiennie – pierwsza i 3 były całkiem niezłe, 5 też dała radę, pomiędzy nimi gorsze. Co ceniłam w tej serii to dobrze oddana, a przynajmniej realistyczna dla mnie, atmosfera małych miasteczek, społeczności, gdzie wszyscy wszystko wiedzą a nikt nie powie.

Na krawędzi otchłani to książka nie warta poświęconego czasu. Pomysł na książkę był niezły – nowoczesne technologie, prywatność, dobrowolne bądź nie udostępnianie własnych danych, HongKong, sztuczna inteligencja, pieniądze, sekrety itd.
Wydawać by się mogło, że mogłaby z tego powstać całkiem wciągająca opowieść w dodatku o realnych zagrożeniach. Tymczasem akcja ciągnie się jak krew z nosa, emocje jak na grzybobraniu, postaci irytujące i nagromadzenie niepotrzebnych wątków, które niby mają byc zaskakujące ale mnie np irytowały. Byc może przeniesienie akcji do Hong Kongu wpłynęło na pogorszenie jakości, nie wiem. Nie wciąga, nie intryguje

Do tego język! Chciałam wierzyć, że to kwestia nieudolnego tłumaczenia, ale sprawdziłam, że tłumaczyła ta sama osoba. Pełno jest w tej książce egzaltacji – takich przesadzonych emocji, zupełnie nie pasujących do kryminału, jakichś pseudopoetykich opisów uczuć.

Książka jest oceniona dobrze wszędzie – więc w sumie może to tylko ja 
Tak więc nie polecam.

Natomiast Bielszy odcień śmierci tego samego autora jest warty przeczytania.

Recenzja pochodzi od zaprzyjaźnionych fanek czytania  z Read&Breath