Polacy na frontach II wojny światowej

Wojny toczyły i toczą się od zarania ludzkości. Druga wojna światowa przeszła do historii ludzkości jako największy i najkrwawszy kataklizm w dziejach cywilizowanego świata. Objęła swym zasięgiem niemal cały glob ziemski. Pożoga wojenna ogarnęła 40 krajów, a do sił zbrojnych walczących państw zmobilizowano około 110 min osób. Straty ludzkie w II wojnie zamknęły się liczbą ponad 50 min zamordowanych i poległych oraz 35 min kalek.

Polska w tej wojnie była obiektem agresji. Uczestniczyła w narzuconej sobie wojnie od pierwszego do ostatniego dnia jej trwania w Europie (2078 dni). W toku wojny Polacy bronili nie tylko niepodległości, ale biologicznego istnienia narodu. Do obrony swych najżywotniejszych wartości narodowych i interesów państwowych Polska rzuciła wszystko, czym dysponowała. Militarny wysiłek narodu trwał począwszy od obronnej kampanii wrześniowej, poprzez walkę zbrojną podziemnych formacji niepodległościowych, aż po działania bojowe regularnych wojsk formowanych w toku wojny i walkę na różnych frontach (ok. 2000 akcji bojowych).

II wojna światowa, zmieniła ludzi, zmieniła również literaturę, która stała się odzwierciedleniem uczuć osób przerażonych grozą wydarzeń, a także  dowodem ogromnego bohaterstwa osób, które podjęły walkę z faszyzmem. Mimo upływu lat nadal w literaturze i sztuce powraca się do tragicznych wydarzeń, próbując zrozumieć i odpowiedzieć na wiele pytań z nią związanych.

Literackie rozważania chciałbym rozpocząć od wiersza z tomu Śpiew z pożogi  (pierwsze wydanie 1947) Pokolenie Krzysztofa  Kamila Baczyńskiego będącego manifestem pokolenia młodych, którym przyszło stanąć w obronie ojczyzny.  Baczyński przedstawiciel Kolumbów zastanawia się nad sensem wojny, która jest znakiem klęski wartości humanistycznych, jest nie tylko przeciw naturze, ale również przeciw człowieczeństwu. Człowiek w jej obliczu zaczyna przypominać człowieka pierwotnego, jaskiniowca, więc logiczna wydawałaby się decyzja odmowy udziału w walce, ale pokolenie decyduje wziąć karabin do ręki

„ I tak staniemy na wozach, czołgach, na samolotach, na rumowisku”.

Obowiązek obrony ojczyzny motywowany jest szczerą miłością do niej, patriotyzmem, choć ma świadomość śmierci, którą przyjdzie ponieść w walce, co prawda prowadzonej w słusznej sprawie, ale z definicji dramatycznej, bo antyhumanistycznej. Tak postąpiło tysiące Polaków stając do obrony ojczyzny na wielu frontach świata. Jak po latach powiedział Stanisław Pigoń (historyk literatury) „należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów…”

Polacy mają to do siebie, iż niejednokrotnie przyszło im walczyć za swoją ojczyznę pod obcym sztandarem. A bywało i tak, że szli na bój, by bić się za wolność sprzymierzeńca. Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. W Polsce nie umilkły jeszcze walki kampanii wrześniowej,  gdy zaczęto organizować polskie oddziały poza krajem. W 1940 roku oczy całego świata zwrócone były na Wielką Brytanię. Niewielka wyspa stała się centrum wydarzeń, gdzie szczególne zasługi mieli Polacy walczący w dywizjonach lotniczych. Najbardziej znany Dywizjon 303 to utwór pisany na gorąco pod bezpośrednim wrażeniem rozgrywających się w 1940 roku wypadków. Warto przypomnieć, że sam premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill powiedział po „bitwie o Anglię”, że „nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. A miał na myśli także i polskich lotników, m.in. z Dywizjonu 303.

Piloci polskich dywizjonów myśliwskich walczących w szeregach RAF-u okazali się nie tylko wybitnymi pilotami, ale też płodnymi pisarzami. Szczególnym dorobkiem literackim wykazać się mogą Witold Urbanowicz, Wacław Król, Jan Zumbach, Jerzy Damsz czy Bohdan Arct.

Chciałbym teraz przedstawić Niebo w ogniu (1970) tego autora, książkę będącą swoistą antologią, połączeniem w jednym dziele trzech jakby książek autora. Autor w zbeletryzowanej formie opowiada o własnych losach i swych przyjaciół z czasów, gdy był pilotem myśliwca na froncie zachodnim i afrykańskim. Swoją opowieść rozpoczyna w momencie pobytu w Wielkiej Brytanii, gdzie poznaje najlepszych polskich lotników, m.in. Stanisława Skalskiego i Witolda Urbanowicza. Razem z nimi odbywa nocne loty, zestrzeliwuje wrogie maszyny, wykazując się taką samą fantazją i brawurą. W następnej części poznajemy precyzyjny opis podniebnych zmagań i walk w pustynnym ukropie Afryki. Dla mnie najbardziej interesującą częścią okazało się lądowanie ze spadochronem nad okupowaną Holandią, co oznaczało dla pilota niewolę. Opis niewoli jakiej doświadczył autor pod koniec wojny to zdecydowanie najcenniejszy fragment tej pamiętnikarskiej opowieści.

Pod względem faktograficznym jest to książka niezwykle cenna, choć jak każda biografia, ma typowe dla tego gatunku wady, a więc przede wszystkim subiektywne podejście i w najlepszym razie pojedyncze odniesienia do jakichkolwiek źródeł. Nie jest to jednak wada w ścisłym znaczeniu tego słowa – ot, cecha gatunku raczej. Z cytowanych dokumentów bodaj największą wartość – także i humorystyczną – mają listy, jakie od swoich żon, przyjaciółek i i innych krewniaczek dostawali towarzysze niedoli autora z niemieckiego obozu, bowiem Arct jako pisarz korzystał też z kronik, dzienników i wspomnień współtowarzyszy.

„Niebo w ogniu” jest też dziełem bardzo osobistym, Arct  nie unika w nim także wzmianek o głęboko prywatnych aspektach własnego życia, co zdecydowanie zbliża czytelnika do autora. Pewnego rodzaju ciekawostką może stanowić warstwa językowa utworu, ale trzeba pamiętać, że walczący na froncie zachodnim polscy oficerowie – zwłaszcza, ale nie tylko piloci – wytworzyli sobie swoisty dialekt, który już wówczas delikatnie odbiegał od standardów polszczyzny, dziś przede wszystkim jest świadectwem jego istnienia i  dobrze, że współczesna korekta nie ingeruje znacząco w tekst. Przyznam, że bardzo się cieszę, iż książka Arcta trafiła w moje ręce, poszerzyła bowiem znacznie moją wiedzę i zapewniła rozrywkę jako czytelnikowi.

Taką osobistą pozycją są także wspomnienia oficera 1 armii Wojska Polskiego, Andrzeja Kanieckiego „Ostatnie salwy”. Pierwszą ich część zawarł w swojej książce pt. „Powroty”. Dziś w III Rzeczpospolitej wielu żołnierzom, którzy szli do Polski ze wschodu, odmawia się uznania, że walczyli o niepodległość, bo walczyli u boku Armii Radzieckiej. Traktuje się ich jako żołnierzy drugiej kategorii, a przecież najczęściej to przypadek decydował, kto trafił do armii Andersa, a kto do armii Berlinga. Polacy, którzy trafili do obu formacji wojskowych tworzonych na terenie ZSRR, rekrutowali się głównie z ofiar deportacji dokonanych w latach 1940-1941. Później mieli szansę wrócić do Polski walcząc na froncie wschodnim. W szeregach Armii Czerwonej na początku maja 1945 roku walczące u jej boku polskie siły zbrojne liczyły prawie 400 tysięcy żołnierzy. Ci żołnierze chcieli po prostu walczyć o wolność ojczyzny, nie zastanawiali się na politycznymi skutkami.

Wspomnienia Kanieckiego rozpoczynają się w styczniu 1945 roku, kiedy to jego wojska ruszają spod Warszawy w kierunku Pomorza. Następnie wraz z autorem  docieramy do Wału Pomorskiego, silnie ufortyfikowanej linii obrony Niemców, gdzie dzięki dokładnym opisom poszczególnych dni i wydarzeń  czytelnik bierze jakby udział w walkach, sam walczy o jego przełamanie. Kaniecki w swoim wojennym pamiętniku dokładnie opisuje codzienne żołnierskie życie, przyjaźnie, radości i śmierć, która jest wierną towarzyszką żołnierskiego losu. Mamy też relacje i opis postaw poszczególnych żołnierzy i nie są to osoby o kryształowych charakterach, trzeba jednak pamiętać, że w czasie wojny człowiek jest zdolny zarówno do największego bohaterstwa, jak i do najgorszego zła.

 

Autor sam na ten temat tak napisał: „Zabijano wierzących i niewierzących, deptano godność. W tej walce człowiek zatracał ludzkie uczucia  i niech połknie swój język ten, co mówił, że walka uszlachetnia, wynosi na wyżyny wielkości i siły moralnej. Czy można szukać wielkości w zabijaniu ludzi? Jest wysoce moralne stanąć w obronie swego kraju. Zabijanie ludzi może być konieczne, lecz nie moralne”. (414)

Kaniecki pisał o tym co sam widział, w czym uczestniczył, co czuł. Uwiecznił rzeczywistość tak jaką była, zapisywał przewijające się przez jego żołnierskie życie obrazy, nie upiększał, nie kreował swego wizerunku, wydarzenia jakby jedynie wzbogacał własnymi przemyśleniami.  Dzięki temu powstały pamiętniki oddające prozę dnia codziennego i żołnierzy, i zwykłych ludzi spotykanych w marszu na zachód- mieszkańców terenów, powracających z obozów Polaków czy jeńców branych do niewoli.  Pamiętniki kończą już na ulicach Berlina, gdzie razem z innymi żołnierzami Kaniecki toczy ostatni, zwycięski bój, oddaje ostatnie w tej wojnie salwy i uczestniczy w zawieszeniu polskiej  flagi na pruskiej Kolumnie Zwycięstwa.

Ktoś, kto interesuje się tą tematyką, czytając „Ostatnie salwy” powróci do scen sprzed prawie siedemdziesięciu lat i bez podtekstów politycznych  pozna trud żołnierskiego losu. Pamiętnik A. Kanieckiego to dokument, a jednocześnie barwna i surowa opowieść, którą pisało w 1945 roku życie.

Teraz chciałbym powiedzieć, że oprócz pamiętników – także i reportaż jako gatunek literatury faktu, zaczął zwłaszcza po II wojnie światowej przeżywać prawdziwy rozkwit. Autorzy chcieli bowiem bardzo często podzielić się z innymi swoimi tragicznymi wspomnieniami czy też jakoś odnieść do tego, co się działo w czasie wojny. Ważne było również utrwalenie wydarzeń istotnych dla jednostki czy nawet dla całego narodu.

Ten ostatni motyw towarzyszył powstawaniu reportażu, o którym chciałbym na zakończenie opowiedzieć. Bitwa o Monte Cassino Melchiora Wańkowicza uwiecznia jedną z bitew II wojny światowej, która przyniosła Polakom wielką sławę i jest powodem do dumy dla kolejnych pokoleń. Melchior Wańkowicz już przed wojną był znanym reportażystą. Pisarz często mówił, że dla niego fakty są ciekawsze niż fikcja literacka, ale nie można jej uniknąć w reportażu. Według niego między pisarzem a reportażystą jest taka sama różnica jak między malarzem a mozaikarzem. Oznacza to, że reportażysta tworzy całość z gotowych kawałków – a są nimi oczywiście fakty – jednak te kawałki należy czymś złączyć – i tu jest miejsce na środki literackie.

Zadaniem Wańkowicza było opisanie wielkiej, trwającej właściwie 2 tygodnie bitwy – aż do przełamania tzw. linii Hitlera [autor opisuje jeszcze zdobycie przez Polaków miasteczka Piedimonte]. Pisarz spełnił jeden z wymogów reportażu głoszący, że autor jest świadkiem lub uczestnikiem wydarzeń, ponieważ znajdował się wraz z polską armią pod wzgórzem Monte Cassino. Nie był żołnierzem, lecz korespondentem wojennym. Mimo że mógł przebywać bezpiecznie na tyłach bitwy wraz ze sztabem, Wańkowicz nieraz wyprawiał się na pole walki, bywał pod ostrzałem Niemców i z narażeniem życia zdobywał kolejne informacje. Przepytywał na gorąco żołnierzy, zbierał indywidualne historie, każdy fakt musiał sprawdzić w kilku źródłach. Chciał też dokładnie poznać topografię terenu, aby wszystkie wydarzenia umieścić w autentycznych miejscach. Wańkowicz wiedział również, że musi dobrze przemyśleć kompozycję czasu, ponieważ wiele wydarzeń działo się równocześnie [to tzw. symultanizm, czyli równoczesność]. Według pisarza, należało opisywać epizody z działań bojowych, ale cały czas podporządkowywać je wizji całości bitwy. Żołnierze wiedzieli, co robi pod Monte Cassino Wańkowicz i zdarzało się, że poprawiali pisarza, m.in. podpowiadali mu, jakich używać słów. Jeden z oficerów [ppłk Brzósko] zwrócił mu na przykład uwagę, iż powinien napisać, że jego batalion został nie „rozbity”, ale „wybity”, bo to słowo lepiej oddawało rzeczywisty stan. Wańkowicz brał pod uwagę tego typu zastrzeżenia, spisywał notatki z rozmów, tworzył kartoteki żołnierzy, rysował własne mapki i schematy, a później cały ten zebrany materiał musiał przemyśleć i tworzył kolejne rozdziały książki. Dowiadujemy się z niej nie tylko o szczegółowym przebiegu bitwy, ale także poznajemy liczne anegdoty i wiele żołnierskich historii.

Opowieści te pisarz w bardzo różny sposób urozmaicał. W pamięci szczególnie utkwiła mi historia podchorążego Tereszczuka, który odniósł liczne rany i dostał się do niemieckiej niewoli. Gdy został odbity przez Anglików, okazało się, że poważna rana w nodze spowodowała gangrenę. Nogę trzeba było amputować. Autor opisuje szczegółowo losy Tereszczuka oraz walkę lekarzy o jego nogę, ale tę historię przeplata opowieścią z całkiem innego planu – opisuje, co się dzieje w tym czasie w organizmie żołnierza, przedstawiając wojnę, jaką toczą leukocyty z bakteriami, które dostały się do ciała rannego. Ten ciekawy zabieg sprawia, że mamy do czynienia z opisem dwóch wojen, które są tak samo okrutne.

„Bitwa o Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza uznawana jest za największe dzieło pisarza, które wystawia wielki pomnik bohaterskim żołnierzom generała Andersa. Autor dał prawdziwy obraz bitwy ujęty przede wszystkim od strony przeżyć człowieka. Jest też na pewno świadectwem wielkości ducha żołnierza polskiego, objawionego w formie ofiary życia i krwi. Dramatyczny przebieg ciężkich walk, zaobserwowany dobrze i z wielkim talentem przedstawiony, budzi w nas nie tylko uczucie grozy bitewnej, lecz przede wszystkim – podziw i szczere uznanie dla bezgranicznej ofiarności polskiego żołnierza.

Podsumowując chcę pokreślić, że te pisane na gorąco reportaże czy pamiętniki uczestników tych tragicznych wydarzeń  – wcale nie straciły na atrakcyjności czytelniczej. Nadal posiadają walory poznawcze, ale – według mnie – zawierają coś, czego próżno by szukać w fachowych i rzeczowych opracowaniach naukowych czy podręcznikowych. To coś, to autentyczna, niepowtarzalna i nie do podrobienia po latach atmosfera uchwyconych na żywo przeżyć, zachowań, nastrojów, pragnień, marzeń i nostalgicznych tęsknot polskich żołnierzy –  oficerów i szeregowych – uczestników wielkich i decydujących o losach wojny i świata wydarzeń. Tę atmosferę walki i życia codziennego polskich żołnierzy, znajdujących pomoc i możliwość działania na różnych frontach, posiadają przedstawione przeze mnie książki. Są bliskie sobie tematycznie, odtwarzają w sposób nie tylko żywy i barwny, ale i pełen prawdy zarówno wielkie jak i małe problemy historyczne, dramat losów żołnierskich na obczyźnie, frontową solidarność oraz zabawne, opisane z poczuciem humoru (często wisielczego), tragikomiczne wydarzenia i perypetie całkiem już prywatnego życia bohaterów.

Swą wypowiedź chciałbym zakończyć dwoma cytatami  – fragmentem wiersza Przypowieść Jana Lechonia

Żołnierz, który zostawił ślady swojej stopy
na wszystkich niedostępnych drogach Europy,
szedł naprzód, gdy nie mogli najbardziej zajadli
i wdzierał się na szczyty, z których inni spadli.

oraz  słowami Emily Potter:

Bohaterowie nie umierają, żyją wiecznie w sercach i umysłach tych,
którzy podążają ich śladem.

Olek B.