„Pieśń o Stefanie Starzyńskim” Jana Lechonia

  • Utwór z tomu „Lutnia po Bekwarku” (1942).
  • Jest przykładem bezpośredniej liryki inwokacyjnej.
  • Tytuł nawiązuje do tradycji „śpiewów historycznych”, sławiących czyny narodowych bohaterów.
  • Podmiot li­rycz­ny wyraża swoje refleksje na temat wydarzeń  przed­sta­wio­nych w wier­szu.
  • Zwraca się bezpośrednio do ukochanej stolicy.
  • Potwierdza to użycie cza­sow­ni­ków w pierw­szej oso­bie lp. oraz  od­po­wied­nich za­im­ków („ja Cię nie wi­dzę”, „nie dał­bym tego szczę­ścia”, „o mój przy­szły wiesz­czu”, „dum­ne moje dzie­ła”).
  • Wypowiada się tez w imieniu rodzinnej Warszawy.
  • Wiersz ma charakter bardzo emocjonalny.
  • Boli go wi­dok  zniszczeń miasta, z cierpieniem patrzy na zniszczone mury.
  • Zastanawia się  jak da­lej żyć, gdy Warszawa  prze­sta­je ist­nieć.
  • Przywołuje wszystkie uszkodzone, zniszczone zabytki.
  • Przeciwstawia ten obraz dawnej stolicy, te wspomnienia przynoszą mu ukojenie.
  • Wiersz składa się z 54 wersów, bez podziału na strofy.
  • Poeta zastosował wiele środków artystycznych: apostrofa do Warszawy ( „Jakże Ciebie, Warszawo, dosięgnąć przez pieśnie”; „Patrz! Oto szare mury. Słyszysz? Wisła pluska”), epitety ( „dach potrzaskany”; „stropy paradne”, ), porównania („droga nazwa jak rana”; „przytul ją do szarych twego miasta murów / Jak do piersi matczynej”), personifikacje („A Zygmunt trzyma w ręku miecz i krzyż bezwładne”), przenośnie („Jakże Ciebie, Warszawo, dosięgnąć przez pieśnie, / Ażeby Twoich murów nie dotknąć boleśnie”, I śmiesznie zapłonęły latarnie gazowe”).

  • Ste­fan Sta­rzyń­ski to ostatni pre­zy­den­t War­sza­wy przed II woj­ną świa­to­wą (1934-1939)
  • Od­mó­wił ewa­ku­acji i za­an­ga­żo­wał się w obronę stolicy.
  • Za­sły­nął porywającymi przemówieniami dodającymi warszawiakom otu­chy w ob­li­czu za­gro­że­nia.
  • Nie są znane okoliczności śmierci Stefana Starzyńskiego.

 

Jakże Ciebie, Warszawo, dosięgnąć przez pieśnie,
Ażeby Twoich murów nie dotknąć boleśnie,
Gdy każda droga nazwa jest teraz jak rana?
Oto dach potrzaskany od Świętego Jana
I mury Zamku w gruzach i stropy paradne.
A Zygmunt trzyma w ręku miecz i krzyż bezwładne.
Ale ja Cię nie widzę okrytą żałobą
I nie płaczę nad Tobą, nie płaczę nad sobą,
Ani nad zostałymi w niewoli bliskiemi.
I za żadne bogactwa i rozkosze ziemi,
Za spełnione marzenia i pałace w chmurach
Nie dałbym tego szczęścia, żem mieszkał w Twych murach.
Złota jesień po parkach liście z drzew już łuska,
I śmiesznie zapłonęły latarnie gazowe.
Patrz! Oto szare mury. Słyszysz? Wisła pluska,
A zimny wiatr jesienny owiewa ci głowę.
Ach! przytul ją do szarych twego miasta murów
Jak do piersi matczynej, co tuli twe łkanie,
I wsłuchaj się w dalekie, potężne wezwanie
Piękniejsze i prawdziwsze od klasycznych chórów!
Oto pieśń zmartwychwstała! Liście już opadły,
Kamienne bóstwa skrzydła po sobie pokładły,
I łuna od pożaru ogromnego błyska.
Tylko tych, którzy teraz martwe czoła chylą,
Żywych, tobie podobnych widziałeś przed chwilą,
I wszystkie w tej legendzie znajome nazwiska!
Czy widziałeś Ordona? O mój przyszły wieszczu!
Będzieszże ciągle śpiewał o koniach i zbroi?
Kto jest ten mały człowiek, co w ognistym deszczu
Śród murów, co się walą, jako posąg stoi?
O to Imię tragicznej zapytaj się Muzy!
To on te domy wznosił, co padają w gruzy.
Posągi roztrzaskane i – któż by je zliczył?
Te ulice w płomieniach – to on je wytyczył.
I on, gdy miasto było pochodnią czerwoną,
Powiedział: „Nie ustąpię. Niech te domy płoną,
Niech dumne moje dzieła na proch się rozpękną!
I cóż że z marzeń moich wszystkich rośnie cmentarz
Ale ty, co tu przyjdziesz kiedyś, zapamiętasz,
Ze jest coś piękniejszego niźli murów piękno”.
A ty co? Myślisz pewno, że to dziejów krater
Wciąż tę samą wyrzuca romantyczną lawę
I że to jeszcze jeden szalony bohater
Nieopatrzną, ułańską opętał Warszawę.
I tobie jeszcze ciągle marzy się o cudzie
I o owych nadludziach, co się biją chrobrze.
Cudów chcesz? Pomyśl tylko, że są zwykli ludzie,
Jak on, co zawsze wszystko chcą wypełnić dobrze.
Cicho, pieśni! Bo bracia nasi w grobach leżą.
Powrócisz, ach, powrócisz, gdy w bębny uderzą
I wojsk naszych znów kroki posłyszysz miarowe!
Na mury potrzaskane, na ulice wolne
Jako liście wawrzynu rzucisz kwiaty polne
I tych, co tam zostali, obejmiesz za głowę.