„Szczęście i cierpienie. Dwa sprzeczne uczucia, które od zawsze towarzyszą ludzkiej egzystencji, wyznaczając jej sens i wartość. Nigdy nie zdarzyło się tak, by jedno z owych uczuć w pełni zatriumfowało nad drugim. Toczą ze sobą nieustanną walkę, walkę o prawo zawładnięcia człowiekiem”

Patrzyłem na tłumy ludzi, które napływały z różnych części miasta, by stłoczyć się na rynku. Stanowiły wielką, kolorową masę, czyniącą zgiełk podobny do tego, który rozbrzmiewa na polu walki. Dopiero po dłuższej chwili byłem w stanie wyszczególnić dźwięki. Były wśród nich: gwar rozmów, krzyk, płacz, zawodzenie i śpiew. Przyjrzałem się bliżej ludziom. Niektórzy zajęci byli pracą, inni kupowali towary ze straganów, jeszcze inni tańczyli. Wielu przemieszczało się w różnych kierunkach. Pod kościołem stało kilku żebraków, oczekujących wsparcia od bogatych wiernych. Jakże uderzył mnie kontrast ich pokornej postawy z tym, co nagle wyłoniło się tuż przede mną. Był to gruby człowiek siedzący na beczce i dzierżący w ręce kawał mięsa nadzianego na kij. Zdawał się przygotowywać do natarcia na nadjeżdżający wprost na niego, równie dziwny pojazd, ciągnięty przez dwójkę zakonników. Siedziała na nim wychudła, biednie ubrana kobieta, wyposażona w piekarską łopatę, na której leżały dwie ryby. Uchwycenie tego właśnie momentu pozwoliło mi zrozumieć, co naprawdę dzieje się na rynku.
Zauważyłem, że wśród zachowań wszystkich ludzi, a także wśród przedmiotów, którymi się posługiwali, istniały przeciwieństwa równe temu, które ukazała mi owa wymowna scena. Procesje ubranych na czarno wiernych „kłóciły się” z widokiem gromady rozkrzyczanych osób skupionych przed karczmą. Kalecy, żebrzący ludzie „nie pasowali” do kolorowo ubranych postaci oddających się zabawie. Wreszcie, nawet ryby sprzedawane w stoiskach straganów nie godziły się z obrazem prosięcia, które przystanęło obok studni.
Zdałem sobie sprawę, że w tym, co obserwuję, można wyczytać głęboką prawdę o ziemskim życiu człowieka. Byłem oto świadkiem dramatycznego starcia się wielkich zjawisk w kulturze ludzkiej: karnawału i postu. Na mych oczach mierzyły się ze sobą dwie ogromne potęgi: naturalne dążenie człowieka do radości i szczęścia oraz doktryna Kościoła, zakładająca życie w ascezie.
Ludzi, którzy tak otwarcie świętowali czas karnawału, uznałem przede wszystkim za odważnych. Podziwiałem to, że byli w stanie przeciwstawić się powszechnym nakazom i zaświadczyć o prawdziwej naturze człowieka, która nie szuka bynajmniej umartwienia i cierpienia, lecz przeciwnie, chce uciec od bólu i zgryzot; pragnie czuć się wolną i silną. W moim mniemaniu zachowanie tych właśnie osób było świadectwem potęgi Natury, która zakodowała gdzieś głęboko w nas pewne instynkty i nie pozwala ich zagłuszyć.
Jednak w jaki sposób owa teoria świadczy wobec tłumu biedaków, żebraków i ascetycznych wiernych zgromadzonych na rynku? Czy oni również mieli ochotę na zabawę i spontaniczność? Nękani chorobami, kalectwem i głodem, czy mieli do tego jakieś powody?
W tym miejscu należałoby dotknąć problemu dwoistości, w jakiej jawiło mi się zjawisko samego postu. Po pierwsze, było to nawoływanie władz Kościoła do życia w ubóstwie, które skłoniło być może pewną część wiernych do dobrowolnego odrzucenia dóbr materialnych i praktykowania ascezy. Jednak w drugim przypadku była to rzeczywista nędza i cierpienie, na które skazał ludzi okrutny los, nie pozostawiając im wyboru.
Ta różnica jest powodem, dla którego oddzieliłem postawę korzenia się przed Naturą, wobec której człowiek jest bezsilny, od świadomego odrzucania szczęścia w imię dogmatów wiary, które mimo wszystko można kwestionować. Choć rozbieżność ta wydawała mi się ważna, końcowy wniosek był taki sam: niezmienna jest istota cierpienia. W obu przypadkach bowiem było to uczucie zdolne unicestwić człowieka w jego chęci do wyrażania radości; uczucie, które przyćmiewało mu piękno świata i sens egzystowania. Widziałem ten ból i rezygnację w oczach tłumu biedoty zgromadzonej na rynku, ale widzę to również dzisiaj wokół siebie.
I wiem już, że cierpienie jest jedyną wartością godną stanąć do walki ze szczęściem.
Cierpienie i szczęście. Dwa bieguny życia. Tak, jak walczyły ze sobą na placu miasta pod postacią postu i karnawału, tak walczą dziś i wszędzie o każde istnienie ludzkie. I choć odnoszą częściowe zwycięstwa, to przecież: „Nigdy nie zdarzyło się tak, by jedno z owych uczuć w pełni zatriumfowało nad drugim”.


[MP]