Zakopiańskie opowieści góralskich gawędziarzy (bajarzy)

Jak Poniezus stworzył babe

Tak było:
Kie – prosem piyknie – Poniezus stworzył świat, to się obeźroł, ośmioł się i tak se pedzioł:
– Bar-z jo to syćko dobrze porobił. Ino nie wiym, cy się mojemu Jadamowi nie bee kotwić, bo je som – haj.
Trza mu końcem sprawić jakom zabowke, coby się ś niom przy casie zabawił, coby mu się nie kotwiło.
Tak se pedzioł Poniezus.
I, dobrze nie bar-zo, zawołoł:
– Jadamie, chybojze haw!
Jadam przyseł, ale mu się straśnie łydki zaceny trząść, bo się Poniezusa straśnie boł – haj.
– Lygoj – pado mu Poniezus.
Jadam pilno na pościel lóg, ale se pomyśloł:
– E, będzie cosi, będzie źle – i łydki zaceny mu mocniej dygotać. Poniezus porusoł na
pościeli ręcami nad nim, toz to pilno usnon.
Wyjon pote – prosem piyknie – składok z tórebki i wyrznon mu we śnie ziobro.
Ale to było straśnie brzydźkie i masne, toz to prasnon na brzyzek, coby oskło.
Diascy nadali psa. Zakradła się kanalija, łap ziobro i w uciekaca ś nim do dźwiyrzy raju.
Poniezus łap kija, dalyj za nim.
Ale pies wartki, a Poniezus stary i ni móg go dolecieć i chycić, coby mu ziobro wydar.
Lecom, lecom, jaze przylatujom do dźwiyrzy raju, a pies już był we dźwiyrzak.
Toz to Poniezus wartko kopnon dźwiyrze.
Dźwiyrze się na zoworke zaparły, ucieny psu ogon, ale pies uciók – haj.
I dobrze nie bar-zo, co Poniezus nie robi, wzion tyn ogon pote, obeźroł, zgniewoł się i pedzioł tak:
– Cekoj ino ty. Jo ci i tak pokozem, zek cosi kajsi wort.
Toz to zgniewoł się, łapił ogon i z tego ogona stworzył babe – haj.
Temu to – prosem piyknie ik miłości – wielgie panie ogony nosom u sukniów.
Ciągnie ta wej swój do swojego i rod go widzi – haj.
Ta – pado – i psy som jest bez ogonów, ale nase kudloki, biołe, owcarskie, co owce pasujom, to ik majom.
Ony się moze pokociły przedtem, abo od inyk psów. Cy jako?

Jan Krzeptowski Sabała

Jak Pon Bóg stworzoł Tatry

Beło to sóstego dnia świata, na odwiecerz.
Bóg Ociec końcył stworzanie świata. Ze był już zmordowany stworzaniem, siod se na chmurke, by se choć kapke wypocąć. Kie się popatrzył na to syćko, co już stworzył, rzekł:
– Zek się narobił, to się narobił, alek zrobił! Te syćkie gwiazdy, słonecko i miesiącek, tyn cały świat zrobić z nicego! Zawiysić to pote prawie ze na nicem. Pokozać kozdemu jego dróge, dać kozdemu prawo, jak mo zyć i istnieć, to mało? A kany raj, a kany cłowiek?
Zamyślił się Bóg Ociec, patrząc na raj i na jego gazdów, piyrsyk ludzi. A cy to ciągło od wody, co mu się z boku na bok przewolała pod nogami, cy tyz uwidzioł cosik takiego niedobrego, bo jaz się strząsnon. Poźroł na słonecko, a ze już beło nisko i wnet miało zachodzić, tak pado:
– Na jamyn zabocyłek, ze to jutro dzień siódmy – mój dzień. Na gwiozdak przecie nie myślek świętować, a na ziemi – kany? Wsyndy woda. Do raju tyz się pchoł nie beem, bo tam już cłowiek po swojemu gazduje. Ale jo zrobie cosik zaroz takiego, ze se beem mioł na cym posiedzieć i wypocąć i żeby to beło po mnie pamiątkom do końca świata, haj!
Wyciągnon ręke, ułomoł rozek gwiozdy i buch do wody. Hej, miły mocny Boze! Jak ci nie zacnie ta woda kipieć, jak ci nie zacnie bulceć, na dwaścia kościołów ciskała się w góre, tak ze rod nierod Bóg Ociec musioł podegnać chmurke wyzyj, boby go do cysta zamocyło. A pierony zaś tak straśnie biły, z cały świat trząs się i jęcoł, jakby go zywcem ozrywoł.
Niezadługo zacyny się pokazować z wody biołe rozki. Zrazuś móg myśleć, ze to piana morsko się tak kręci. Ale jak zacyny iść w góre, jak zacyny rosnąć – padom wom, w ocak rosły – to się widziało naprowde, ze to jakiś nowy cud rośnie. A one nic, ino rosły i rosły. Przebodły chmurki, na któryk siedzioł Bóg Ociec, i kto wie, może by i do samego nieba urosły, ale się ostoł, ze to może być źle, bo zaroz pedzioł:
Stoć!
Staneny ozdygotane, zdysane, całe w parze; dopiyro jak przylecioł wiater i zduchnon ś
nik pare, mógeś już syćko widzieć. Morza już nie było. Co ono uciekło het, cy tyz się pod nie sowało, Bóg rocy wiedzieć, ale go nie beło. Za to przed ocami stanena strasno, skalno ściana.
Długo patrzoł Bóg Ociec na hole, na te końcyste turnie, na te krzesanice, źleby, upłazy; a one se stoły bieluśkie, wysokie, przezierając się w wodzie, co jom porwały ze sobom z dna morskiego. Kie się im już dość napatrzoł i naciesył się nimi, tak im pado:
– Od dziś dnia beecie się nazywać Tatry, niby ojcowie syćkik gór na całym świecie. A zek wos stworzył na pamiątke mojego dnia, mocie mi słuzyć do ko.nca świata – kościołem moim beecie, a teroz wos umojem.
Wybroł z podołka co nopiykniejse kwiotki, róznego pachnącego ziela, trowy, wselinijakiej drzewiny i cisnon to syćko pote na gołom skałe. Kie już się całe zazieleniły i zakwitły, pado:
– Syćkiemu na świecie trza przewodnika i wom takiego dom. Bee nim ta turnia, co się to piyrso pokozała i piyrso stanena – Krywań bee wom przewodnikiem i jego to mocie we syćkim słuchać.
Słonecko się już downo sowało i beł już dobry zmrok, a Bóg Ociec chodził se pomiędzy turniami, jako se chodzi gazda po swoim gazdostwie. Jedne kwolił, insym znowu prziganioł, ale kozdej doł dobre słowo i imie. Kie już obsed syćkie, owinon się biołom mgłom i siod se między wirchami, na przełęcy. Tam świętowoł swój dzień siódmy, tam tyz se siedzi i dzisiok, haj!

Jan Zych

Opowieść, po cem zwane Zakopane

Kiejsi, przed kielka casem, to miejsce, ka tera stoi Zakopane, było do znaku lasem porośnione. Świat był nie taki, jako dzisiok. Nie było haw ludzi moc, jeny cosi śtyrok gazdów. Jeden ś nik był zwany na Starej Polanie – jest i tera Staro Polana, widać, ze je tez nostorsa ta polana. Drugi gazdaWalency, zwany na Skibówce. Trzeci był na Kościeliskiej Dolinie – pisali się Sobcacy, a ćworty Kosiełka – na Chałubińskiego ulicy, ba w te casy nie nazywała się Chałubińskiego ulica, ino Grapski Wirk, a gazda pisoł się Grapek.
I co się nie zrobiło – przyseł jakiś cłek z insyj strony, pono od Krakowa, i zrobił se kolibe w lesie, śród Gubałówki, z tyj strony proci tego Wirku Grapskiego, a kościoła starego. Ścinoł przy kolibie drzewo na opał i zrobił se kąsek ziemi na kielo-telo krocenia, co się nazywo płaśnia.
Jako się ten ze świata przezimowoł, odziynie mioł cysti piyknie inakse jako ci zamieskalscy. Ci gazdowie mieli portki z białego sukna i cuche na ramiona, wtórom się przyodziywali z wiyrchu. Nie było wtencos na odziyniu nijakik strojów, nijakik oblanek, jako teroz. A tyn cłowiek, wtóry się wyzimowoł, mioł odziynie corne, a portki jego były smuźniate: jeden pasek bioły, drugi corny, trzeci zielony, ćworty żółty, a piąty i sósty coroz insego gatunku. Były te paski na jego odziyniu podobne do tyj gąsienicy, chroboka, co jado kapuste. Wiym, ze ma lo cłowieka, coby tego chroboka nie widzioł.
Uźreli ci zamieskalscy starsi, gazdowie, ze jakisi cłowiek hań w tym boku pod Gubałówkom się przechodzi i nazwali go po tyk smuźniatyk portkak – Gąsienicom.
Tyn Gąsienica przebył hań pare zim, doś duzom, nie małom płaśnie wyrąboł. Poseł potem kańsi dalyj do dziedziny, przyniós owsa w rękawicy – moze było tego owsa z kwarte – na tyj płaśni wysioł ten owies i zakopoł motykom, bo pługa ni mioł ani koni. – I po tym zakopaniu jest do dziś dnia w tym miejscu polana – będzie jej seść morgów – nazywo się ta polana Zakopiska. Mój ociec ze strykiem majom ćwortom cęść tyj polany, a te insze trzy cęści majom tyz Gąsienicowie – –ik insy – w tyj samyj rodzinie, ale oni wychodzom już z przyjacielstwa, bo to piąte pokolenie. I po tyk Zakopiskak nazywo się Zakopane.
Widać, ze to nie było wtencos ludno, kie z innyk stron, jakiś cłowiek przyseł i som dobrowolnie kcąc, obsioł. Nik mu nic nie pedzioł, chyba mu byli radzi. Teroz by się nie dało to zrobić, coby jakiś przyseł ze świata i obsiod, boby się go spytali, cosi tu kcioł?
Te Zakopiska nolezom do polany Gładkiej. Gładka się nazywo przeto, ze ani kamieni, ani kęp nijakik ni mos w niyj, chyba jest gładko po tyj ziemi. Nad tymi Zakopiskami postawił pamiątkę sławny doktór, p. Chałubiński z Warsiawy – postawił krzyz uloty ze surowiny zelaznej, cięzki krzyz, wtórego ośmioma koniami ciągli bez Ciągłówke do Furmanowej. Podzwolił Jakub Michna na swojej ziemi tyn krzyz postawić, przy miedzy zakopiańskiej, proci śród Zakopisk.

Jędrzej Gąsienica