„Avengers: Wojna bez Granic” – recenzja

Jak już wszyscy pewnie zauważyli prezentowane recenzje są moim BARDZO subiektywnym spojrzeniem na wszelkie produkcje filmowe. I choć pewnie może się wydawać, że przez ostatnie trzy dni nie byłam w kinie, gdyż nic nie napisałam, to muszę przyznać, że to nieprawda. Po prostu musiałam przetrawić co widziałam, abym mogła coś o tym powiedzieć.

Zacznę, więc od czegoś łatwego na dziś, czyli Avengers: Wojna bez Granic. I pewnie uda mi się narazić fanom tej serii, gdyż nie planuję się rozpływać nad filmem.

Fanem Avengers nie jestem, mimo że są produkcje Marvel’a, które naprawdę lubię.

Czuję już dość duże zmęczenie produkcjami Marvel’a, gdyż nie zaskakują. Akcja jest zawsze taka sama, do opisania w prostych 4 punktach:

  1. Najpierw ktoś zły, komuś obije ładną buzię i postanawia zniszczyć świat, albo nawet wszechświat.
  2. Zbiera się drużyna bohaterów, która powstrzyma bestię z punktu pierwszego.
  3. Punktem kulminacyjnym jest jedna wielka ustawka, w której dobro wygrywa.
  4. Po napisach dowiemy się, że jeszcze wrócą dobrzy albo źli

I to jest opis całej historii.  Dodatkowo Avengers to zlepek wszystkich produkcji, producent wpadł bowiem na pomysł zdobycia większej widowni i pieniędzy w banalny sposób, czyli weźmiemy bohatera z każdego innego filmu wsadzimy tu na 2 – 3 minuty.

Na duży plus tego filmu należy zaliczyć udział Strażników Galaktyki. Oznacza to, że można liczyć na jakieś zabawne teksty i humor sytuacyjny.

 

Ocena: 5/10 (ale 1,5 punktu ekstra za Strażników Galaktyki)

Autor: Magda